Chapter 3

Jeśli Uldren Sov stanie przed okazją nękania Strażnika, skorzysta z niej szybciej, niż można wykrzyczeć „Rasputin strzelił w Wędrowca”, tezę, którą stara się zaszczepić w umysłach Strażników, gdy tylko jest w stanie. Nienawidzi tych gzów Wędrowca, tak jak każdy nienawidziłby marudnego, infantylnego bożka z kreskówki, który nic nie wie i na niczym się nie zna. Ci zadufani w sobie, nadęci, bezdusznie zimni intruzi znaleźli się w systemie, którego nawet nie potrzebują zrozumieć. I to przeszkadza mu najbardziej: ta ich zdolność do przemierzania świata bez potrzeby wnikania w zasady jego funkcjonowania.

Zrobił Strażnikom już wszystko, co przyszło mu do głowy – postrzelił, zestrzelił, wysłał na misje skazane na porażkę, skąpał ich Duchy w nieznośnie cuchnącym selenofenolu, wiercił dziury w litej skale, by ukryć w nich ich parszywe nadajniki patrolowe, podstępem sprawił, że rozmontowali broń o wielkiej sile rażenia.

Jednak ilekroć wda się w strzelaninę, zastanawia się, jak wyglądałoby życie bez tego ciągłego morderczego znoju.

– Jolyon! – wydukał, akurat wtedy, gdy jakiś goblin cisnął w jego kierunku kolejnym granatem karcącym. – Jolyon, gdzie jesteś?

Żadnego odzewu.

Wybuch granatu ogłusza Uldrena. Ozon tak głęboko wdziera mu się do zatok, że aż musi kichnąć. W tym samym momencie goblin strzela. Ostre drobiny zeszklonego piasku odbijają się od osłony Jolyona i rozpryskują się w pył. Pokonał już trzysta metrów pod górę. Dla Strażników, uzbrojonego po zęby Kombinatu i nieustraszonych Weksów walka w zwarciu to nie problem. Zwykli śmiertelnicy wolą zachować dystans tak duży, że ledwo widzą swoje cele. Jeśli chodzi o Weksów, to mają diabelską zdolność: mogą się teleportować. Uldren nie jest w stanie ocenić, czy ma do czynienia z jednym goblinem, czy dziesięcioma.

Obok przelatuje kula.